I’m the Villainess, So I’m Taming the Final Boss
Moja przygoda z tym anime zaczęła się zwyczajnie – zwróciłam uwagę na tytuł, który początkowo wydawał mi się dziwny i zbyt wiele zdradzał, dlatego też nie miałam zbyt wielkich oczekiwań. Jak ja się potem zdziwiłam… Jednak zacznijmy od początku.
I’m the Villainess, So I’m Taming the Final Boss zaczyna się w momencie, kiedy narzeczony głównej bohaterki – Aileen Lauren Dautriche – publicznie zrywa z nią zaręczyny. Już w pierwszym odcinku dowiadujemy się, że Aileen to tak naprawdę postać z gry otome, w dodatku antagonistka serii, która staje się kolejnym wcieleniem pewnej chorowitej dziewczyny – fanki tejże gry. Znając jej fabułę postanawia odmienić los postaci (i jednocześnie swój) w dość ciekawy sposób. Planuje bowiem uniknąć śmierci próbując uwieść księcia demonów – Claude’a Jeanne’a Elmira.
Fabuła
Każdy z dwunastu odcinków wciągał mnie tak mocno, że dwadzieścia cztery minuty trwały dla mnie jak pięć. Nie mogłam się doczekać kolejnych, chciałam od razu wiedzieć, co stanie się dalej. Z początku fabuła poruszała niby popularny temat, ale od zupełnie innej strony. Pokazanie prawdziwego oblicza tych złych to nic nowego, jednak dla mnie było to niezwykle ciekawe. Zamiast szarej myszki dostajemy postać, która ma jasne cele i do nich dąży, co skutkuje także w dynamicznej fabule i dobrych intrygach, połączonych z uroczym, choć nieco nietypowym romansem, który od razu przypadł mi do gustu. Po prostu nie dało się im nie kibicować i nadal są chyba jedną z moich ulubionych par. Tak naprawdę zawiódł mnie tylko jeden z końcowych wątków, spodziewałam się jednak czegoś bardziej ambitnego.
Bohaterowie
Przejdźmy może do bohaterów. Aileen to silna postać kobieca, która akceptuje swoje uczucia, nie daje sobą pomiatać, jednocześnie nie odrzucając swojej kobiecości. Wręcz przeciwnie – bardzo często ją wykorzystuje. Nie boi się także swojej odmienności i chroni miłość jej i Claude’a. Jak można się spodziewać, wcale nie jest taka zła, na jaką chcieli ją wykreować. Fakt, bywa przebiegła, jednak większość działań ma za cel pomóc ukochanemu i jego demonom, często traktowanym niesprawiedliwie. Zdecydowanie nie jest typowym złoczyńcą bez serca, posiada za to skomplikowaną i bogatą osobowość.
Co do reszty postaci, mamy tajemniczego i niedostępnego chłopaka; rycerskiego, ale trochę nieporadnego czy też po prostu bardzo pewnego siebie jegomościa. Niektóre z tych osób były dość stereotypowe, myślę jednak, że to poniekąd celowy zabieg, w końcu mają pochodzić z gry randkowej – a ta cecha to ich częsta przypadłość. Dlatego byłam w stanie to zrozumieć, choć wolę na ten fakt uczulić. Spore wrażenie wywarła na mnie Rachel, zazwyczaj pozostająca w cieniu, a gdy nadchodzi potrzeba stająca na wysokości zadania.
Nie mogłabym zapomnieć o księciu demonów, który swoje usposobienie ma takie, jak na jego funkcję przystało. Groźny, stanowczy, trochę sadystyczny. A jednak posiada czułą stronę, głównie gdy chodzi o demoniczne stworzenia i Aileen. Woli jednak publicznie tego nie okazywać – w przeciwieństwie do fizycznych czułości, którymi uwielbia zawstydzać ukochaną.
Opening i ending
Przechodząc do openingu i endingu, to są one bardzo przyzwoite. Ten pierwszy jest niesamowicie przesłodzony, jednak dało się do niego przekonać. Dodatkowo wykonany przez Rie Takanashi – głos naszej głównej bohaterki, także doceniam ten fakt. Jeśli miałabym wybierać, to nieco lepszy jest ending, choć nie wracam do żadnego z tych utworów.
Animacja, kreska
Jeśli chodzi o kreskę to jest taka bardzo cukierkowa, co pasuje do koncepcji i samego faktu, że ma być to uniwersum gry otome. To jeden z niewielu aspektów, które nie od razu mi się spodobały, musiałam się przyzwyczaić. Co do animacji, o wiele lepsze były bliskie kadry, miałam wrażenie że są bardziej dopracowane. Ogólnie nie jest to nic górnolotnego, ale nie na tym się skupiałam.
Podsumowanie
Podsumowując, Akuyaku Reijou nano de Last Boss wo Kattemimashita to zaskakująco dobra seria. Z ciekawymi postaciami, interesującą fabułą i przede wszystkim z niebanalnym podjęciem tej tematyki. Świetnie dobrana obsada oraz przemyślana muzyka składają się na spójną całość, wartą polecenia. Dla poszukiwaczy lżejszej, lecz niegłupiej serii, oraz dla fanów połączenia romansu z isekaiem ta propozycja będzie trafiona.
Jednak dla osób, które poszukują wysokich doznań wizualnych to może nie być to. Dodatkowo niektórzy mogą uznać, że jest to stereotypowe romansidło o przesłodzonym zakończeniu, ja jednak nie mam nic przeciwko takim seriom. Patrząc na całokształt, dobrze się bawiłam przy oglądaniu, co było dla mnie najważniejsze, dlatego też oceniam I’m the Villainess, So I’m Taming the Final Boss bardzo pozytywnie.
~Lavender
Na co czekasz? Obejrzyj I’m the Villainess, So I’m Taming the Final Boss już teraz!