Jigokuraku
„Dlaczego chciałeś opuścić wioskę?”
Ninja z wioski Iwagakure, Gabimaru Pusty, znany z bycia zimnym i pozbawionym uczuć, został wrobiony przez swoich towarzyszy i teraz przebywa w celi śmierci. Zmęczony zabijaniem i zdradą, chce umrzeć. Jednak żadna metoda egzekucji na niego nie działa, bo choć pozornie apatyczny Gabimaru nie chce się do tego przyznać, ma powód, by żyć. Kat ze słynnego rodu Asaemon ma dla niego propozycję dołączenia do ekspedycji na wyspę w poszukiwaniu eliksiru nieśmiertelności. Nagrodą ma być pełne ułaskawienie przez szogunat.
Wyspa określana Rajem jest miejscem pełnym tajemnic, a śmiałkowie składający się ze skazańców, którym towarzyszą Asaemonowie, okazują się nie być wystarczająco przygotowani na to, co staje na ich drodze.
Legendarny tytuł po wielu latach dostał własną animację i jestem z tego powodu niezwykle podekscytowana, ponieważ historie związane z samurajami i okresem Edo są dla mnie niczym nieoszlifowane diamenty. To czy zabłysną zależy od przedstawienia mangowej wersji na srebrnym ekranie. Jak zatem jest z „Jigokuraku”?
„Piekielny Raj” zdecydowanie różni się od klasycznego „Vagabonda”, „Miecza Nieśmiertelnego” czy porywającego tasiemca jakim jest „Rurouni Kenshin”. Wszystko ze względu na intrygującą relację, która łączy Gabimaru Pustego z egzekutorką Yamadą Asaemon Sagiri. Początkowo kobieta dzierżąca miecz pełni rolę inspektora i próbuje lepiej poznać Gabimaru. Ninja nie ukrywa niczego i opowiada Sagiri beznamiętnym tonem jak wyglądało jego dotychczasowe życie. Przy kolejnych próbach zabicia Gabimaru Sagiri orientuje się, że skrytobójca okłamał ją w istotnej kwestii. To właśnie ten sekret trzyma Gabimaru przy życiu i po propozycji wypłynięcia na wyspę w poszukiwaniu eliksiru nieśmiertelności główny bohater przyrzeka sobie, że powróci z Raju i otrzyma obiecane ułaskawienie.
Plusem całej historii są przede wszystkim postaci i nietuzinkowa fabuła, która wybija się na tle innych opowieści o samurajach czy roninach. Już w pierwszym odcinku pałamy sympatią względem Gabimaru, którego osobowość, jak i aparycja wskazują na dobrze skonstruowaną postać. Dodatkowo jego relacja z Sagiri przyczynia się do zmian w jego sposobie myślenia oraz podejmowaniu decyzji. Działa to w obie strony, ponieważ kobieta z rodu Asaemon pomimo tego, że jest jego katem potrafi przyznać skazańcowi rację, a w niektórych sytuacjach nawet go posłuchać.
Z kolejnymi odcinkami bohaterów wciąż przybywa i po krótce poznajemy ich przeszłość, a także trudności z jakimi muszą się zmagać. Pomimo tego, że postaci zostały podzielone na zespoły mające na celu zinfiltrować wyspę i odnaleźć eliksir są one barwne i nieszablonowe. Kat i skazaniec, pozornie czerń i biel, a jednak autor mang w błyskotliwy sposób urozmaicił ich charaktery i stworzył wiele indywiduów.
Kolejną zaletą są dynamiczne sceny walki. Im dalej bohaterowie zapuszczają się w głąb wyspy, tym więcej niebezpieczeństw na nich czyha. Są to nie tylko przerażające potwory, ale także sami bogowie Raju, czcigodni Tensenowie. Ich siła, intelekt, jak i poglądy są prawdziwym wyzwaniem dla przybyłej ekspedycji, ale dzięki temu starcia pomiędzy wrogami są na tak wysokim poziomie. Scenom walk bowiem towarzyszy nie tylko rozlew krwi, ale również pozyskiwanie cennych informacji na temat samego Raju. Spójna, niebanalna fabuła połączona z akcją jest dla widzów prawdziwym widowiskiem. Niestety natłok informacji i ograniczona ilość odcinków zakłóca nieco tempo historii, przez co nie jesteśmy w stanie nawet współczuć poniektórym bohaterom tego, jaki los ich spotkał.
Plusów jest jednak więcej, a to wszystko ze względu na genialną kolorystykę jaka została zastosowana w animacji. Obawiałam się, że wyspa, na której rozgrywa się akcja, będzie natłokiem barw i krzykliwych kolorów, jak to było w przypadku „Kimetsu no Yaiba” bądź późniejszych odcinkach „One Piece”. Na szczęście się pomyliłam, ponieważ graficznie, jak i kolorystycznie anime robi wrażenie i nic się ze sobą nie kłóci.
Japończycy posiadają też umiejętność do dobrego dobierania aktorów głosowych do poszczególnych postaci. W „Jigokuraku” udało im się to perfekcyjnie i nie popełnili żadnego błędu. Praca jaką seiyuu włożyli w to, aby tchnąć życie w bohaterów jest oszałamiająca. W końcu tego można było się spodziewać po Kobayashi Chiakim, Hanamori Yurimi czy Suwabe Junichim.
Zanim jednak anime pojawiło się w Internecie miałam co do niego wielkie obawy, a to wszystko z powodu studia MAPPA, które podjęło się animacji tego tytułu. Skąd obawy? Z tego względu, że MAPPA w roku 2019 wzięła pod swoje skrzydła perełkę jaką jest remake „Dororo”, czyli tytuł stworzony pierwotnie przez autora określanego Japońskim Waltem Disneyem, Osamu Tezukę. Choć początkowo wszystko szło bez zarzutu, odcinki pochłaniało się jeden za drugim, tak w połowie anime oprawa graficzna kłuła w oczy i straciła swoją jakość do tego stopnia, że przypominała niskobudżetowe produkcje. Z czasem okazało się, że powodem tego zaniedbania było przejęcie od studia Wit anime „Shingeki no Kyojin”.
MAPPA wzięła na swoje barki zbyt wiele poświęcając się światu wykreowanemu przez Isayamę zapominając o innym zobowiązaniu pod postacią „Dororo”. Studio popełniło straszny błąd, bo pomimo skupienia całej uwagi na historii o tytanach „Shingeki…” wcale nie wypadło dobrze w porównaniu do tego, co stworzył do tej pory Wit. Szacunek do MAPPY straciłam, dlatego gdy dowiedziałam się o tym, że „Jigokuraku” będzie animowane właśnie przez nich, zaczęłam się denerwować.
Czego jednak byłam pewna? Doskonałej oprawy muzycznej, która w przypadku MAPPY prawie nigdy nie zawodzi. Udowodnili niejednokrotnie, że openingi, jak i endingi oraz instrumentalne utwory mające podbić klimat całokształtu są wyjątkowe. W „Jigokuraku” stało się to za sprawą kolaboracji Shiiny Ringo z millennium parade, których wspólna piosenka „Work” wskoczyła na moją listę ulubieńców. Artystka niebywale ceniona w Japonii; kompozytorka, autorka tekstów i multiinstrumentalistka. Jeśli mowa o millennium parade, to ich kariera nabrała zatrważającego tempa po współpracy nad filmem kinowym Hosody Mamoru „Belle”, chwilę później działali z samym Yonezu Kenshim, co zaowocowało genialnym openingiem do anime „Chainsaw man”.
Reasumując, anime opowiadające o losach Gabimaru plasuje się na wysokim poziomie pod wieloma względami, lecz zabrakło tego balansu, jaki dostarcza pierwowzór. Niektóre momenty zostały przedstawione zbyt szybko, przez co samo przywiązanie się do pewnych postaci straciło na wartości. Informacje napływały w zatrważającym tempie, do przemian w bohaterach dochodziło niekiedy błyskawicznie, jakby wystarczyło do tego nacisnąć pojedynczy przycisk. Pomimo tych uwag uważam, że „Jigokuraku” to anime obok, którego nie można przejść obojętnie zwłaszcza, gdy zakończymy oglądać pierwszy sezon, który kończy się zwrotem akcji, zmieniającym kompletnie obraz, jeśli chodzi o poprzednie epizody.
Odcinki są ciekawe, sceny walk imponują, a sama tajemnicza fabuła sprawia, że chcemy dotrzeć do samego końca tej opowieści. Z niecierpliwością czekam na drugi sezon.
8/10
ghelexi