Bańki przepełnione uczuciami – recenzja „Bubble”
„To serce, które jest w stanie odczuwać samotność.”
Tokio stało się opustoszałym miejscem opanowanym przez bańki. W nękanym anomaliami grawitacyjnymi mieście młody chłopak – Hibiki, spotyka tajemniczą dziewczynę.
Połączenie parkouru i baśni? Wydaje mi się, że tylko Japończycy mogli wpaść na tak dziwaczny pomysł, a co więcej, ta dziwność w unikalny sposób komponuje się całkiem dobrze.
Akcja anime rozgrywa się w stolicy Japonii, tętniącym życiem Tokio, a przynajmniej tak było jeszcze kilka lat temu. Miasto, w którym żyło średnio 37 milionów ludzi opustoszało, ponieważ cała jego powierzchnia została oddzielona od reszty świata przez olbrzymią barierę przypominającą kopułę. Wewnątrz niej pojawiły się bańki łamiące prawo grawitacji. Na terenach Tokio zamieszkały grupy młodych ludzi, którzy utworzyli drużyny rywalizujące w parkourze. Walczą między sobą, igrając z niebezpieczeństwem pod postacią tajemniczych anomalii.
Niezwykle sprawny, znany z ryzykownego stylu gry Hibiki jest nadwrażliwy na dźwięki. Cierpi na tę przypadłość od najmłodszych lat, lecz od momentu powstania olbrzymiej bańki jako jedyny słyszy intrygujący pogłos. Pewnego dnia Hibiki bierze udział w rywalizacji z drużyną Undertaker i, robiąc nieostrożny krok, wpada do morza z zaburzoną grawitacją. Z głębin ratuje go Uta, tajemnicza dziewczyna, która nie potrafi mówić. Uta dołącza do drużyny parkourowej i, jak się okazuje, również słyszy niesłyszalny dla innych dźwięk. Ich spotkanie może zmienić losy odizolowanego świata.
Ciekawa interpretacja baśni o małej syrence. W „Bubble” możemy znaleźć kilka elementów, które łączą się z książką autorstwa Hansa Christiana Andersena. W obu tekstach kultury mamy bowiem scenę ratunku młodzieńca przez tajemniczą dziewczynę, postać żeńska pozbawiona jest głosu, a w tle możemy usłyszeć charakterystyczne piosenki. Wizja japońskiego reżysera Arakiego Tetsuro odpowiedzialnego za stworzenie takich hitów jak „Death Note” czy pierwsze sezony „Shingeki no Kyoujin” wnosi do tej historii coś niespotykanego, a mianowicie parkour.
Czy wyobrażacie sobie disneyowską produkcję w takim wydaniu? Oryginalność tego filmu pełnometrażowego bierze się głównie z rywalizacji i skaczących z budynku na budynek bohaterów, lecz dla europejskiej części widowni, poza tym wizualnym widowiskiem, wszystko od samego początku jest przesądzone. Zakończenie zatem nie powinno nikogo dziwić. Czy na pewno nikogo? Otóż nie, ponieważ Azjaci w zdecydowanej większości znają tylko bajkę Disneya, czasem nie mając pojęcia o oryginale pod postacią książki. Dopytałam o ten wątek moich japońskich, jak i tajwańskich przyjaciół, i ich wiedza na temat tej historii ogranicza się do animacji z 1989 roku.
Wiemy już, że „Bubble” głównie skierowane jest do azjatyckiej publiczności, ale mimo wszystko nawet ludzie spoza krajów Dalekiego Wschodu będą się dobrze bawili. Film jest przepełniony malowniczymi kadrami, świetnie komponującą się z całokształtem kolorystyką oraz tytułowymi bańkami. Studio Wit nie zawiodło w kwestii najmniejszych szczegółów, głównie przy tworzeniu akrobacji podczas uprawiania przez bohaterów parkouru. Dynamika i duch rywalizacji zostały tam znakomicie przedstawione, lecz poza cieszącymi oczy akcentami możemy się również zachwycać bez końca przedstawieniem postapokaliptyczne Tokio. Miasto zostało zalane wodą, dzika roślinność zadomowiła się na ruinach budynków, a wywołane przez kataklizm zniszczenia kompletnie odbiegają od znanego nam obrazu japońskiej metropolii. Momentami miałam odczucie, jakby reżyser zainspirował się nieco pierwszą serią trylogii „Więzień Labiryntu”.
Pod względem warstwy wizualnej trudno doszukiwać się mankamentów. Pojawiają się one niestety w fabule, która na dodatek nie jest wyszukana. Gdyby luki dotyczyły jakichś mniej ważnych wątków, widz z pewnością mógłby przymknąć na nie oko, jednak niejasność powodują tytułowe bańki. Ich pojawienie się na naszej planecie nie jest wyjaśnione, co wzbudza pewien niedosyt, ponieważ wątek będący filarem animacji powinien być stosownie przedstawiony od A do Z. Samo działanie wcześniej wspomnianych anomalii troszeczkę kłóci się w poszczególnych scenach, przez co dreszcz emocji nie jest tak silny, jak być powinien.
O samym soundtracku nie musimy się wiele rozwodzić, ponieważ utworów występujących w całym filmie jest zaledwie kilka. Tytułowa piosenka i element, na którym opiera się drugi z najważniejszych wątków wpada w ucho i widz zdoła go zapamiętać na długi, długi czas. Co ciekawe, od aranżacji utworu Sawano Hiroyukiego „UtatoHibiki” zależy, czy będziemy patrzeć na animację z uśmiechem na twarzy czy zalejemy się łzami. Magiczna nuta, w której się zakochałam. Piosenka Uty oraz zespołu Eve również znajdzie się na niejednej playliście. Muzyka na pierwszy rzut oka jest zaledwie dodatkiem, ale bez niej wszystko straciłoby sens.
Do plusów należy przedstawienie bohaterów, których nie da się nie lubić. Postacie drugoplanowe czy „złoczyńcy” tworzą grupę naprawdę pozytywnych i kontrastujących ze światem przedstawionym młodych ludzi. Choć zostali oni dotknięci licznymi przeciwnościami losu; stracili rodziny a także swoje domy, to nadal potrafią patrzeć w przyszłość z uśmiechem. Wyróżnić muszę jednak postacie Hibikiego i Uty, których relacja stopniowo i w sposób naturalny staje się romantyczna. Młodzieńcze zakochanie lekko i bardzo subtelnie podbijają zbliżenia na twarze, na których malują się wyjątkowe emocje. Niestety nawet tak dobrze stworzona relacja nie uratuje całego filmu.
Obejrzenie „Bubble” można zaliczyć jako unikalne, choć dość specyficzne doświadczenie, które wciąga do swojego świata. Jest intrygująco, bohaterowie pozostawiają ciepło na sercu, a w baśniowym klimacie widzowie – zależy, z której części półkuli pochodzą – odczują zupełnie różne emocje. Satysfakcję z seansu przyniesie nam zdecydowanie moment, w którym przymrużymy na pewne rzeczy oczy. Osobiście jestem trochę zawiedziona, bo oczekiwałam czegoś więcej, zwłaszcza jeśli chodzi o pojawienie się baniek na świecie. Także początek skrzyżowania ścieżki Hibikiego i Uty trochę mnie rozczarował, ale poza tym dobra animacja na piątkowy wieczór. Z pewnością nie będzie to stracony czas!
6,5/10