!!!OTWORZYLIŚMY REKRUTACJĘ!!!
Zapraszamy wszystkich chętnych do naszego działu >>Rekrutacji<< !
Aktualnie rekrutujemy na stanowiska
- Uploader

Recenzja “Vanitas no carte”

Wampiry w popkulturze to temat dość oklepany. Robiąc research do tej recenzji, namierzyłam 141 anime o krwiopijcach. Większość z nich nie cieszyła się zbyt wysokimi ocenami. Czy w 2021 da się jeszcze ten motyw dobrze ugryźć (hehe)? Spoiler – tak, i „Vanitas no carte” tego dokonało. Co jednak sprawiło, że uznałam tę serię za powiew świeżości i – wierzcie lub nie – mój ulubiony tytuł sezonu letniego? Zapraszam do czytania 😊

 

Vanitas vanitatum

Dziewiętnastowieczny Paryż w klimacie steampunk. To właśnie tu dociera młody wampir, Noe, poszukując Księgi Vanitasa – legendarnego mechanicznego grymuaru stworzonego przez nienawidzącego swojej rasy Wampira Błękitnego Księżyca. Okazuje się, że w jego posiadaniu jest człowiek podający się za lekarza wampirów o imieniu… Vanitas? Mimo początkowej niechęci, bohaterowie postanawiają połączyć siły, by rozwikłać zagadkę klątwy, która od pewnego czasu krąży wśród wampirów i zmienia je w krwiożercze bestie. Stopniowo wychodzi na jaw mroczna przeszłość młodzieńców, a korzenie intrygi okazują się sięgać głębiej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać…

 

U źródła

Nie będę kłamać – gdy zapowiedziano ekranizację mangi „Vanitas no carte” (znanej w Polsce jako „Księga Vanitasa”), bardzo się podjarałam. Na tamten moment nie znałam jeszcze pierwowzoru, jednak wiedziałam, że jego autorką jest Jun Mochizuki – to spod jej pióra wyszła moja ulubiona mangowa seria, czyli „Pandora Hearts” (nigdy nie przeżyję tego, że anime zostało potraktowane po macoszemu, w połowie fabuły wymyślone dziwne zakończenie, nigdy nie nagrano drugiego sezonu i… eh, szkoda gadać). Byłam pewna, że historia, którą przedstawi nam tym razem, będzie nie tylko pięknie narysowana, ale również absolutnie ciekawa i wciągająca. I nie zawiodłam się.

 

Przełamanie klątwy

No ale do rzeczy, bo przecież mamy tu mówić o anime. Rozumiem, że wiele osób może patrzeć na ten tytuł z przymrużeniem oka. Ma on w sobie wszystko, czego i ja obawiam się w tego typu produkcjach – czarujący chłopcy, wstawki komediowe, oklepane motywy fantastyczne. Twórcy bardzo często próbują oprzeć wszystko na tych trzech filarach, myśląc, że to wystarczy, by seria zebrała wysokie noty (i często przegrywają ten bój z kretesem). „Vanitas” wychodzi w tym starciu obronną ręką dzięki kilku zabiegom.

Już na starcie widzimy ciekawe rozwiązanie fabularne: pod koniec 1. odcinka dowiadujemy się, że Noe w przyszłości zabije Vanitasa. Oczywiście, zawsze istnieje ryzyko, że taki „spoiler” zepsuje radość z oglądania. Dla mnie jednak takie wyłożenie przysłowiowej kawy na przysłowiową ławę dodaje… pikanterii. Przyjaźń tych dwóch, owianych tajemnicami chłopców zacieśnia się z każdym odcinkiem. Świadomość tragicznej przyszłości sprawia, że ich rozwój jest dla mnie jeszcze ciekawszy. Koncept świata wykreowany przez panią Mochizuki również dodaje serii klimatu. Alternatywne wymiary nie są niczym oryginalnym, jednak sama historia powstania wampirów oraz zmiany, jakie zaszły w świecie po pewnym wypadku… przyznam, że nie spotkałam się dotąd z takim motywem. Duży plus należy się również za to, jak twórcy bezbłędnie operują tutaj humorem. Anime cały czas balansuje na granicy komedii i dramatu. Dużo rzeczy mogło pójść nie tak – żarty mogły być wrzucane na siłę, a zmagania bohaterów mogły utracić odpowiednią powagę. Jednak i tym razem „Vanitas” nie zawiódł. Potrafiłam w jednej chwili płakać ze śmiechu (bardzo lubię uproszczony styl kreski w momentach komicznych), a w następnej zastygać w bezruchu w oczekiwaniu na to, co się wydarzy. Akcja toczy się między komedią i tragedią idealnym slalomem. I jest przy tym bardzo wyrazista.

Jak więc widzicie – seria przełamuje klątwę stereotypowego średniaczka i oferuje nam więcej, niż możnaby przypuszczać.

Nie dajcie się zwieść

Rzadko kiedy bywa tak, że żadna z postaci nie jest – w najlepszym razie – irytująca (a w najgorszym znienawidzona przez pół fandomu). „Księga Vanitasa” udowadnia jednak, że jest to jak najbardziej możliwe. Muszę trochę lawirować, by nie odebrać Wam radości z seansu – wszak najlepiej poznawać bohaterów wraz z rozwojem historii. Jednak zdradzę Wam, że chemia między głównymi protagonistami jest wspaniała. Prostolinijny Noe (który nawet nie próbuje ukryć niechęci do ludzkiego koleżki) i ekscentryczny Vanitas (który robi wszystko wedle własnego widzimisię) to jeden z moich ulubionych ekranowych duetów ostatnich czasów. Nie doszukujcie się jednak tutaj relacji romantycznej i czegoś więcej, niż platonicznego bromancu – może się to skończyć źle, gdyż panowie mają przy sobie świetne (i bardzo silne) postaci żeńskie. Dominique, bliska przyjaciółka Noego, usilnie wystawia moją heteroseksualność na próbę, a Jeanne… no cóż, spodziewajcie się najbardziej zmysłowego pocałunku, jaki widzieliście w życiu (odcinek 3, 8:30 – nie dziękujcie). A tak na poważnie – tym, co najbardziej intryguje mnie w bohaterach, to ich tajemnice. Za każdym z nich czai się cień przeszłości. Choć seria przeplatana jest lekkimi momentami, to przez cały czas towarzyszy nam uczucie niepokoju. Mroczne sekrety stopniowo wychodzą na powierzchnię. I już nikt tego nie zatrzyma.

 

Miód na oczy i uszy

Stylu „Vanitasa” nie da się pomylić z niczym innym. Studio Bones wykorzystało piękną kreskę oryginału, dodało do niej żywe kolory i wprawiło ją w ruch. I to nie byle jaki ruch, bowiem animacja stoi na najwyższym poziomie. Walki są dynamiczne, mimika postaci bardzo sugestywna, a widokówki z Paryża przyjemne dla oka. Jednak tym, co zasługuje na wyróżnienie, są wstawki z legend o Wieży Babel i Wampirze Błękitnego Księżyca, a także pojawienia się Parady Szarlatana. Styl, w jakim narysowano te momenty, nadaje „Księdze” wyjątkowy klimat i przenosi widza w świat mrocznych baśni. Co zaś mogę powiedzieć o muzyce – opening i ending należą do grupy tych, których nie da się skipnąć, a ścieżka dźwiękowa napisana przez Yuki Kaijurę (odpowiedzialną za aranżacje muzyczną w takich seriach jak Puella Magi Madoka Magica, Fate czy SAO) dodaje całej historii duszy. Przyznam szczerze, że w trakcie seansu traciłam czasem skupienie, bo byłam zajęta podziwianiem kadrów i wsłuchiwaniem się w muzykę. Było to jednak bardzo przyjemne rozproszenie.

 

Podsumowanie

Prawdopodobnie wymieniłam już wszystkie powody, za które kocham „Księgę Vanitasa”. I prawdopodobnie jak zwykle w podsumowaniach moich recenzji będę prosić Was o kredyt zaufania i obejrzenie mojej polecanki. Wiem, że igram z ogniem. Jednak sam fakt, że nie boję się postawić na szali mojego honoru, świadczy o tym, że wierzę w „Vanitasa” (i w Was, drodzy czytelnicy). Dlatego jeśli pragniecie czegoś

  1. zabawnego
  2. intrygującego
  3. pięknie narysowanego
  4. wszystkiego powyżej

nie czekajcie ani chwili i dajcie się porwać wampirzym legendom opowiedzianym na nowo.

Anime możecie obejrzeć tutaj

 

 

 

Rekomendacje

Tokyo Ravens Tokyo Ravens to anime zawierające pełno akcji, która jest połączona z elementami nadprzyrodzonymi takimi jak magia, a wszystko to osadzone w szkolnej komedii romantycznej. Jednak znajdziemy tam wiele…

Recenzja Id: Invaded Z dużym poślizgiem na kanale ląduje recenzja anime, które miało swoją premierę już jakiś czas temu, bo na początku roku. Było warto.  

Recenzja Anime Magi: Sinbad no Bouken Historia opowiada o przygodach legendarnego Sindbada. Poszukiwacza oraz zdobywcy lochów, którego mamy okazje poznać w głównej serii, czyli Magi. Ten spin-off opowiada o początkach…

Komentarze

Dodaj komentarz