Hermafrodyta w szekspirowskiej sztuce – Baraou no Souretsu

Baraou no Souretsu

 

„Nie jestem ani mężczyzną, ani kobietą”.

 

W średniowiecznej Anglii toczy się zacięta walka o tron pomiędzy dwoma rodami: Yorkami, których symbolem jest biała róża a Lancasterami, których symbolizuje róża czerwona. Ojciec Ryszarda, głowa rodziny Yorków, jest gotów na to, aby zasiąść na tronie podczas krwawej Wojny Róż. Ich zwycięstwo początkowo wydaje się przesądzone, lecz pewien podstęp doprowadził do zagłady króla. Pogrążony w rozpaczy Ryszard Plantagenet postanawia zemścić się za śmierć ojca, jednak, aby osiągnąć swój cel, musi stawić czoła potężnemu przeciwnikowi, jak i samemu sobie.

 

Jestem przekonana, że każdy z Was zna choć jedną mangę, która została doszczętnie pogrzebana przez twórców anime. Przykładem może być seria „Yakusoku no Nebarando”, „Nanatsu no Taizai”, „Tokyo Ghoul” czy nowsza wersja „Berserka”. Niestety tak się również stało z rewelacyjną, siedemnastotomową pracą Ayi Kanno.

Ryszard Plantagenet, trzeci syn władcy Yorków nie ma widoków na tron, ponieważ jest najmłodszy w rodzinie. Dodatkowo jest wątły, relatywnie niższy niż jego starsi bracia i skrywa przed wszystkimi pewien sekret. Swoje ciało traktuje niczym największe przekleństwo, ponieważ posiada on narządy płciowe męskie, lecz także kobiece piersi, które krępuje bandażami. Wyróżniają go także oczy, ponieważ Ryszard cierpi na heterochromię, czyli wrodzoną wadę polegającą na różnej barwie tęczówek. Ryszard identyfikuje się jako mężczyzna, na co duży wpływ miały słowa jego ukochanego ojca, który określił go swym synem.

Chłopiec odkąd się urodził borykał się z licznymi problemami. Nie zaznał matczynej miłości, ponieważ rodzicielka przeklinała go od dnia poczęcia i określała go dzieckiem demona, potworem. Ryszard nienawidził swego ciała, wyruszał na pole bitwy, gdy był dzieckiem, a następnie musiał przeboleć śmierć ojca, którego cenił ponad wszystko. Los pokarał go niemiłosiernie, wciąż zaskakiwał przykrościami, lecz pomimo mroku, który towarzyszył mu od dziecka, nadal potrafił ujrzeć światło nadziei. Toczył wojnę pod gołym niebem, lecz, jak się okazało, prawdziwa walka rozgrywała się na królewskim dworze. Liczne intrygi, popełniane po cichu zbrodnie, sprzymierzeńcy, którym nie można było już ufać, zwątpienie we własną rodzinę.

 

W tej nieczystej grze o władzę trzeba wykazać się sprytem i być gotów na wiele poświęceń, aby pochwycić upragnioną koronę. Tron, o który zabiegają szlachetnie urodzeni, jest zbrukany krwią setek ofiar.

Fabuła tej serii mang jest zawiła, wiele postaci posiada takie same imiona, więc czasem trudno stwierdzić o którym Ryszardzie czy Henrym mowa. Pojawiają się co rusz nowe nazwiska i postaci, ich drzewa genealogiczne musimy mieć w małym palcu, aby nie zagubić się w obszernych dialogach. Animacja nie udźwignęła tempa, które rozgrywa się w tomikach mang. Już w pierwszym odcinku pojawia się natłok informacji, a przytłaczający, mroczny klimat oraz sama postać Ryszarda odciągają nas skutecznie od warstwy politycznej, przez co w dalszych epizodach gubimy się i tracimy zainteresowanie serią.

Studio J.C.Staff poległo na całej linii. Począwszy od soundtracku, openingu aż po dobranie seiyuu. W „Jigokuraku”, w jednej z moich poprzednich recenzji, zachwalałam Japończyków za umiejętność dobierania aktorów głosowych. Oczywiście zdarzają się wyjątki i tak było w przypadku „Baraou no Souretsu”. Poza postacią Catesbyego i Ryszarda, którego charyzmę, bojowy charakter i kobiecą delikatność ujęła perfekcyjnie Saiga Mitsuki to prawie każda postać męska otrzymała, mam wrażenie, losowego aktora głosowego. Najbardziej nie mogłam słuchać Warwicka (Satoshi Mikami) oraz starszego brata Ryszarda – Edwarda (Toriumi Kousuke). Gdy w szczególności te dwie postaci się wypowiadały, miałam wrażenie, jakby przemawiały w wielkim, pustym pomieszczeniu.

Animacja ma również problem z udźwiękowieniem i doborem utworów. Podniosłe sceny, a nawet te mniej znaczące, były niejednokrotnie podbijane przez przejmującą muzykę skrzypiec czy pianina, jakby twórcy na siłę chcieli wywrzeć na oglądającym emocje, które sami pogrzebali do tego przyklepując ziemię łopatką.

 

Emocje, o nich też trzeba wspomnieć. Adaptacja mang trzyma się bardzo dobrze chronologicznie wszystkich wydarzeń, momentami tylko coś omijając, coś mało istotnego, ale to czego dopuściło się J.C.Staff niejednokrotnie jest zbrodnią. Podczas czytania mang nie mogłam oderwać się od dialogów, pięknej kreski, uczuć. Robiłam sobie przerwy tylko w chwilach, gdy nie mogłam emocjonalnie przyjąć tych wszystkich wydarzeń i narastającego napięcia, które rozgrywało się z każdym kolejnym rozdziałem. Mangi wywołują szereg skrajnych emocji, czytamy z zapartym tchem, wczuwamy się w losy bohaterów, a podczas oglądania anime spoglądamy tylko na napisy i wsłuchujemy się w dialogi pozbawione w dużej mierze zaangażowania ze strony seiyuu.

Co zatem karygodnego zrobiło J.C.Staff? Obdarło bohaterów z emocji oraz scen, które są bezcenne, kluczowe w całej serii. Ludzie odpowiedzialni za animację postanowili pominąć odważne sceny zbliżeń między Ryszardem a jego wspólnikiem, jak i kochankiem, przez co trudno zrozumieć ich narastającą więź, wzajemne uzależnienie. Pojawił się tylko zarys lub jeden kadr przedstawiający łóżko i padające na nie dwa cienie. Ważną kwestią była również rozmowa Ryszarda z księdzem, która oczywiście pojawiła się w anime, ale została ona przedstawiona tak, jakby w ogóle nie doszło do traumatycznych przeżyć głównego bohatera. Czytając ten wątek w mandze czułam obrzydzenie, oddech starego mężczyzny na karku, jego paskudne zamiary, a animacja dostarczyła nam biały kadr i dwie czarny plamy. Gdybym nie znała pierwowzoru nie jestem pewna, czy zrozumiałabym przekaz tej sceny. To tylko przykładowe wydarzenia, których było niestety o wiele więcej. Mam wrażenie, jakby twórcy celowo chcieli się pozbyć uczuć i liryczności.

 

Mroczne fantasy inspirowane twórczością Williama Szekspira stworzone przez Ayę Kanno to prawdziwa perełka. Postać Ryszarda jest tragiczna, spoczywa na nim fatum, a jednocześnie niesie za sobą przekaz, posiada drugie dno. Do tego jest jednym z najbardziej wyjątkowych, przepięknych pod względem aparycji bohaterem. Kreska w mandze jest dziełem sztuki. Padające na twarze cienie, drobne skrzywienie, zmarszczenie brwi, aby powstrzymać własne łzy, gdyby tego było mało autorka perfekcyjnie oddała klimat średniowiecznej Anglii poprzez dopracowane stroje noszone przez postaci. O oddaniu ducha szekspirowskich dzieł nie wspomnę. Twórcy animacji niestety nie podjęli się tego, aby zbliżyć się do pierwowzoru. Kanno skupiła się na szczegółach, nawet tych najdrobniejszych, a w anime dostajemy nieruchome kadry, twarze bohaterów bez oczu, ust i nosów, a także sceny walk, które wyglądają jak zacięty obraz z dźwiękiem w tle.

Z recenzji wyszła trochę charakterystyka porównawcza, ale chciałam podkreślić jak bardzo różni się od siebie pozornie ta sama historia. Jej przedstawienie może wpłynąć diametralnie na czyjąś ocenę. Jeżeli ktoś przeczyta mangę z pewnością się zachwyci, jeśli mowa o anime to zderzymy się z niezwykle słabą próbą odtworzenia tego, co stworzyła Aya Kanno.

O „Baraou no Souretsu” chciałabym się jak najlepiej wypowiedzieć. Gdybym recenzowała mangę, ocena byłaby wyższa i wymieniłabym jeszcze więcej jej plusów i przedstawiła kluczowych bohaterów. Jednak piszę tutaj o anime, które wypada blado na tle mang.

Reasumując: „Baraou no Souretsu” nie jest jednym z najgorszych anime. Tego nigdy nie powiem, bo pomimo wielu wad dwadzieścia cztery odcinki można obejrzeć w przeciągu dwóch dni. Historia jest naprawdę warta uwagi, wciąga, lecz jeśli mam zachęcić Was do poznania świata Ryszarda to zdecydowanie polecam mangi.

 

4,5/10

~ghelexi

 

Obejrzyj zmagania Ryszarda tutaj.

 

Rekomendacje

Połowa wakacji już za nami, jednak nie zwalniamy tempa! Zanim znów spakujemy książki do plecaka (lub odkopiemy ten jeden zeszyt do wszystkiego #studia), wykorzystajmy sierpień jak najlepiej. Nie macie żadnego…

Komentarze

Dodaj komentarz