Istnieją pewne tytuły, których zwyczajnie nie da się nie kojarzyć. A gdy dodatkowo jest to seria, która od wielu lat zajmuje zaszczytne pierwsze miejsce w topce jednej z najpopularniejszych stron poświęconych anime (nie, nie chodzi o desu-online, tylko My Anime List), wstydem jest nie dać jej chociażby szansy. Jak to jednak często bywa z animcami, za którymi stoi potężny fandom gotowy oddać życie za swój ulubiony tytuł – łatwo można się zrazić i podchodzić do seansu jak pies do jeża. Czy warto więc zagłębić się w świat „Fullmetal alchemist: Brotherhood”? I czy korona w topce wszechczasów nie jest aby bezpodstawna? Zapraszam do czytania😊
„F” jak „fabuła”
By przywrócić swoją zmarła matkę do życia, bracia Edward i Alfons postanawiają zignorować zakaz transmutacji ludzkiego ciała. Nie wiedzą jednak, jak tragiczne w skutkach okaże się złamanie tabu. Młodszy z braci traci ciało, a starszy, po rozpaczliwiej próbie zatrzymania jego duszy, zostaje bez ręki i nogi. W celu odnalezienia sposobu na odzyskanie dawnego życia, dołączają do wojska, by pełnić rolę państwowych alchemików. Tymczasem wojsko, oprócz historii splamionej krwią niewinnych ludzi, skrywa jeszcze bardziej mroczne tajemnice. Jednocześnie w kraju dochodzi do coraz częstszych morderstw alchemików. Kim są homunculusy? Czego chce człowiek z blizną? I co stało się z ojcem Edwarda i Alfonsa?
„M” jak „motywacje”
Musimy w tym momencie ustalić jedną rzecz – nie pokusiłabym się o napisanie tej recenzji, gdyby „FMAB” był mi obojętny. Co więcej – przyznaję się do tego, że jest to jeden z moich ulubionych tytułów! W zaledwie 64 odcinkach (w porównaniu do innych klasycznych shonenów to naprawdę niewiele) przedstawiono historię głęboką, wzruszającą i trzymającą w napięciu. Do moich przemyśleń na temat akcji jeszcze przejdziemy, natomiast najpierw chciałabym się skupić na motywacjach bohaterów (po pierwsze dlatego, że pasuje to do mojej koncepcji nagłówków w tej recenzji, a po drugie dlatego, że całe to anime skupia się właśnie przede wszystkim na motywacjach postaci). Uważam, że bohaterowie „FMAB” zostali świetnie napisani. Nie zrozumcie mnie źle, kocham shoneny całym serduszkiem, ale „chcę zostać najsilniehszym byczkiem w okolicy” czy inne tego typu głupotki to raczej dość płytkie cele.
W tym anime mamy dużo głębsze problemy. Jakie? Pomyślmy – główny bohater zawiódł jako starszy brat. Edward postanowił wskrzesić zmarłą matkę, choć jest to największe tabu, przez co Alfons utracił całe ciało. Następnie uwięził jego duszę w metalowej zbroi, tym samym skazując go na niekończący się koszmar życia bez snu, jedzenia i odczuwania czegokolwiek. Tak, z cała pewnością nie można nazwać tego oklepaną i prostą motywacją. „FMAB” dostarcza nam cały szereg bohaterów, którzy mierząc się z grzechami przeszłości próbują odnaleźć lepsze jutro. Roy Mustang i żołnierze z Ishvaru. Scar. Ojciec braci. Nie chcę mówić za wiele, bo odbiorę Wam całą zabawę. Pamiętajcie jednak, że w „FMAB” śledzimy prawdziwe ludzkie tragedie. I nic nie jest tutaj czarne lub białe.
„A” jak „akcja”
Poprzedni akapit zabrzmiał dość… pompatycznie. Nie możemy jednak zapomnieć, że oprócz ciężkich tematów „FMAB” ma w sobie pełno humoru i akcji! Nawet nie wiem, ile razy to anime wprawiło mnie w (pozytywny!) szok. Gdy już myślałam, że zaczynam się domyślać, w którym kierunku ta historia pójdzie, dostawałam w twarz kolejnym (świetnym!) plot twistem. Czasami bohaterowie znikają z naszych ekranów, by powrócić w wielkim stylu, gdy się tego nie spodziewamy. Czasem można dać im się nabrać, na chwilę pokochać ich lub znienawidzić, a gdy pokazują swoją prawdziwą twarz, przecieramy oczy ze zdumienia. Instytucja wojska, a może raczej jego techniki również zostały świetnie wykorzystane. Naprawdę, zdarzyło mi się parę razy uśmiechnąć szeroko, gdy zrozumiałam, na czym polega czyjś plan lub w jaki sposób próbuje osiągnąć swój cel (Mustang w tych scenach był moim absolutnym idolem!).
Oczywiście musicie pamiętać, że nie od razu akcja nabiera takiego zawrotnego tempa. Początkowe odcinki poświęcone są ekspozycji. To takie poboczne questy (które później nabiorą jednak znaczenia), żeby zrozumieć, jak działa świat w anime, jakie relacje łączą naszych bohaterów i w jaki sposób działają oni sami. Warto dać mały kredyt zaufania tym pierwszym epizodom. Gwarantuję – zwróci się on z nawiązką.
„B” jak…
Wiecie, co oznacza litera „B” w skrócie „FMAB”? Jest to „bardzo dobra adaptacja świetnej mangi”. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że omawiane tutaj anime nie jest jedyną próbą przeniesienia przygód Edwarda i Alfonsa na ekran. W czasie, gdy manga jeszcze powstawała, ówczesna ekranizacja dogoniła fabułę i wybrano klasyczną zagrywkę (której ja, jako wyznawczyni tylko kanonicznych wydarzeń/shipów/interpretacji większości anime nienawidzę). Postanowiono wymyślić sobie własne wydarzenia, które w moim odczuciu zrujnowały wszystko. WSZYSTKO. Tak, pełnię rolę krytyka, mogę więc być krytyczna, co nie? Tak czy siak poprzednia wersja anime to po prostu „Fullmetal alchemist”. Zabrakło tego „B”. Bardzo zabrakło…
„FMAB” jak „świetne!”
Uważam, że nie da się obiektywnie wybrać najlepszego anime. To nie jest 5 tytułów na krzyż, tylko wiele lat historii, dziesiątki sezonów, setki pozycji. W momencie robienia rankingu trzeba wziąć pod uwagę wiele zmiennych – gatunek, motywy, animację… To tylko czubek góry lodowej. Niemniej, jest coś takiego w anime „Fullmetal alchemist: Brotherhood”, co od ponad dekady przyciąga do siebie masę ludzi. I jest coś takiego, co po seansie zostaje w ich sercach. Nie znalazłam odpowiedzi na pytanie, czy „FMAB” to mój top 1 tytuł. Wiem tylko, że gdy wracam myślami do niego, myślę sobie za każdym razem „wow, to było świetne”. I to w każdym aspekcie, w jakim mogę oceniać tę serię.
Anime możecie obejrzeć tutaj